Wczoraj wieczorem poszedłem do hipermarketu. Kupiłem sok, mleko, bułki, po czym udałem się w kierunku kas. Przy wyborze kasy nie należy dać się zwieść pozorom. Może się bowiem okazać, że niepozorny, dwuosobowy ogonek będzie się posuwał niczym piesza pielgrzymka do Częstochowy, a strasząca nas swoimi zaginającymi czasoprzestrzeń właściwościami kolejka postępować będzie z prędkością światła.
Niestety, nawet najbardziej precyzyjne kalkulacje czasami zawodzą. Uszczęśliwiony swoim sprytem, zdołałem wbić się tuż za niepozorną staruszkę, która właśnie wkładała swoje zakupy do torby i sięgała po portfel. Niestety trwało to i trwało, ciągnęło się w nieskończoność niczym wątek romantyczny w „Klanie”. Wystąpiły problemy z kartą, przez co stało się niezbędne poszukiwanie drobnych w torebce i ponowne przeliczanie zakupów, następnie sumienne i okraszone uwagami studiowanie paragonu…. Ze smutkiem spoglądałem na ludzi z kolejki obok, którzy dziarsko sunęli do przodu, jakby przesuwał ich niewidoczny magnez. Co mają w sobie te staruszki? Nawiedziły mnie mroczne reminiscencje z nieznośnie długich kolejek do kasownika w autobusie, do okienka na poczcie, do lady w spożywczym. „Stare kobiety” ukazały się oczom mojej zmrożonej lękiem wyobraźni, kobiety wieczne, kobiety mocarne, bezlitosne w swojej niespieszności, kobiety, które wyszły prosto ze słynnego wiersza Tadeusza Różewicza, zdolne do trwania, do nieruchomego spoczynku w przestrzeni, z gadzim metabolizmem i uporem kamieni. Ich czas rządzi się innymi regułami niż nasz, minutniki i sekundniki na ich zegarkach pracują w zupełnie innym rytmie, każda sekunda w ich świecie trwa tyle, ile rok w naszym.
Po jakimś czasie dotarło do mnie, że podobne kolejkowe dylematy przeżywał Harvey Pekar, autor i bohater autobiograficznego komiksu „American splendor”. On, podobnie jak wielu z nas, skazany był na klątwę niekończących się ogonków, na postoje z masłem i gumą do żucia w koszyku, w czasie których zdołalibyśmy własne masło wyprodukować, a paczkę gum przeżuć kilka razy, wypluć i przeżuć ponownie. Wiele sytuacji w komiksie nieurodziwego mieszkańca Cleveland wydaje się być żywcem przeniesiona z naszej egzystencji pokątnych ciułaczy, klientów lidlów i biedronek, kolekcjonerów nudy i przodowników frustracji.
Nic dziwnego. Słynny twórca cale życie pracował jako urzędnik w miejskim szpitalu, szukając satysfakcji w kompulsywnym kolekcjonowaniu jazzowych płyt i równie obsesyjnym opisywaniu najbardziej trywialnych szczegółów swojej codzienności. Trzeba przyznać, że rewolucja jakiej dokonał w ramach uprawianego przez siebie gatunku była zawrotna. Forma kojarząca się z epickimi przygodami odzianych w obcisły lateks herosów, w jego rękach stała się medium opisujących egzystencję przeciętnego człowieka. „American splendor” jest niezwykłym portretem generacji ludzi urodzonych w latach trzydziestych, której Pekar był częścią, wnikliwym opisem kulturowych i społecznych przemian zachodzących w USA od lat siedemdziesiątych po koniec XX stulecia, hymnem na cześć jego rodzinnego miasta. Ma w sobie też narracyjny sznyt najwyższego lotu. Czytając np. historię o tym, jak Harvey zrywa z dziewczyną, nawiązuje osobliwą przyjaźń z mrukliwym sąsiadem, czy też śledząc przygody jego dziwacznych kolegów z pracy, czujemy się jak podczas lektury Czechowa albo Raymonda Carvera. Ta sama melancholia, to samo poczucie niespełniania, ten sam typ introwertycznego, przesyconego gorzkim humorem, realizmu.
Niestety, przeglądając półki polskich księgarń, nie sposób natrafić na tłumaczenia dzieła Pekara, co jest wołającym o pomstę do nieba skandalem. Pragnącym poznać klimat pierwszorzędnej komiksowej konfesji, można śmiało polecić obecne na rodzimym rynku dzieła kontynuatorów i naśladowców Harveya, takich jak Daniel Clowes (niedawno wyszedł jego zeszyt „Patience”, niezwykła mieszanka prozy życia i fantastyki), czy Joe Matt („Spust” zaskakująca szczerością opowieść o autoerotycznym nałogu narratora/bohatera). Można też czytać „ American splendor” w oryginale, co, jeśli nie macie większych problemów z angielskim, jest najlepszą opcją.
A z innej beczki: jeśli nie chcesz żeby twoja babcia zamrażała czas podczas wieczornych zakupów w Aldi, albo blokowała wejście do Tesco, wyślij ją na wykład do pałacowego UTW. Od nowego roku akademickiego poczynając, startujemy pełną parą (sorry za rym!) więc trzymajcie ręce na pulsie (dosłownie i w przenośni).