Wielu z nas do dzisiaj wspomina moment, kiedy na naszych ekranach pojawiły się napisy końcowe po finałowym odcinku „The Sopranos”, kiedy żegnaliśmy się z Donem Draperem, czy kiedy opuściliśmy na zawsze Deadwood. Nasze życie, płynące od jednego sezonu do drugiego, nagle straciło sens. Pewien wszechświat zamknął się za nami, zostaliśmy z garścią scen, dialogów i muzycznych motywów, czując się jak po dobrych wakacjach, kiedy powrót do codziennej rutyny wydaje się tyleż konieczny, co nieprawdopodobny.
Bycie pochłoniętym przez siłę serialowej fabuły jest typowo ponowoczesnym doznaniem. Każdy z nas ma własne listy, pełne kanonicznych tytułów, w knajpach przy piwie potrafimy toczyć gwałtowne spory o wyższość „The Wire” nad „The Shield”, czy „Wikingów” nad „Grą o tron”. Wykupujemy sobie pakiety na Netfliksie i HBO, aby móc śledzić przygody ekranowych protagonistów seryjnie, poza ograniczeniami wyznaczanymi przez telewizyjną ramówkę. Nawet nasze wyzute z chronologii, topiące się w chaosie, pokawałkowane egzystencje układamy w myśl ekranowych schematów, grupując nasze dni w odcinki i sezony, dryfując od epizodu do epizodu, drżąc po spektakularnym finale. Czasami zastanawiamy się z lękiem, czy przedłużą nas na następny rok. Serial oferuje idealny instrument sensu, unikając przy tym uproszczeń. Sprzęgnięcie spektakularności i przeestetyzowania z narracyjnymi komplikacjami, symbolizuje komunię popularnej kultury wizualnej z typowo powieściowym pragnieniem epickiej struktury. Serial oferuje nam hiperrealistyczny model społeczeństwa. Dryfuje pomiędzy szpitalem, urzędem, posterunkiem policji, a fabryką zahaczając po drodze o bar i dyskotekę, oferując szybki ciąg instynktownych obrazów, precyzyjnych jak nagranie z kamery i ulotnych niczym para na mknącym przez miasto, samochodowym lusterku.

Giganci odchodzą, wielosezonowe mamuty powoli zmierzają do spoczynku na kartach i twardych dyskach historii. W zeszłym roku pożegnaliśmy „Mad Men”, „Boardwalk Empire” i „Sons of anarchy”, przedwcześnie odszedł „Hannibal”, a ostatnia, ośmioodcinkowa seria „Leftovers” przemknie przez nasze ekrany w wakacje. We wrześniu natomiast, będzie miała premię finałowa odsłona „Rectify” Na szczęście, kiedy umiera król, zaczynają toczyć się zażarte walki o schedę, pretendenci ścierają się w kurzu aren, obryzgani krwią i pijani pragnieniem władzy.
![]()
Ostatni rok przyniósł kilka interesujących propozycji, nad którymi warto pochylić się tego lata. Dopiero co zakończyła się trzecia seria „Peaky Blinders”, idealnej pozycji dla nostalgicznych wielbicieli ulicznego brudu, ciemnych prochowców i kaszkietów, papierosów wypalanych w cieniu arkad. Gangsterska saga opowiadająca o losach gangsterów z Birmingham przenosi nas do międzywojennej Anglii niczym prawdziwy wehikuł czasu, każąc nam przy tym zaglądać w inne miejsca niż słynne „Downton Abbey”. Serial Stephena Knighta i Caryn Mandabach, z rewelacyjnym Cillianem Murphym w roli głównej, ujmuje rozmachem, inteligentnym scenariuszem i wiernością wobec realiów epoki.

Jeżeli natomiast jesteś sierotą po Heinsebergu, powinieneś dać szansę „Better Call Saul”, prequelowi słynnego „Breaking Bad”. Wielbiciele talentu Vince Gilligana znajdą tu wszystkie smaczki pierwowzoru: czasowe zapętlenia, niepozorne przedmioty i epizody zyskujące niepomierną wagę dla rozwoju fabuły, Tarantinowską z ducha dezynwolturę i zdolność do gatunkowej żonglerki. Druga odsłona serialu potwierdziła klasę produkcji, pozwalając jej zarazem na zyskanie autonomii wobec wielkiego poprzednika.

Zapewne wielu z was, na pytanie o ulubiony film, bez wahania wymieni „Fight Club” Davida Finchera, hipnotyczną wariację na temat schizoidalnej rewolucji , nakręconą na podstawie kultowej powieści Chucka Palahniuka. Jeśli jesteś miłośnikiem spisków i paranoicznych fabuł, startujący pod koniec lipca z drugim sezonem „Mr. Robot” to propozycja dla ciebie. Mamy tam hakerską rewolucję, psychozę, kliniczny chłód biurowców, urbanistyczną anarchię zapominanych przez Boga i dewelopera dzielnic. Mamy niesamowitą kreację Remy Maleka, i pełen suspensów scenariusz.

Wakacje to czas odkryć i przygód, również tych mentalnych. Oczywiście każdy z nas ma własne zaległości do nadrobienia. Wielu z was skwituje nasz mały przewodnik lekceważącym prychnięciem i z miejsca wymieni pięć innych tytułów, o których my nie słyszeliśmy. Na tym polega magia serialowej obsesji: buduje umysłowy azyl jak meskalina, uzależnia jak czekolada i wzbudza kontrowersje jak wygrana na punkty w walce o bokserskie mistrzostwo świata wagi ciężkiej. Może z czasem dla takich maniaków jak my powstaną osobne azyle, gdzie przerzucać się będziemy tekstami z „Zagubionych” pomiędzy owsianką, a dawką prozacu. Czas pokaże.