DO KRESU OBRAZU

Podstawowym doznaniem, jakie staje się udziałem przeciętnego użytkownika kultury doby kapitalizmu jest chaos. Mnogość kanałów medialnych, mieszanina przekazów, obrazów i słów, entropia kodów; wszystko to prowadzi do przeciążenia naszych zmysłów, do ogłuszenia nas bezładną paplaniną i niedającą się wchłonąć ikonografią. Nawet nie wiedząc o tym, powielamy i kopiujemy. Nasze gesty pełne są cytatów, sami zachowujemy się często jak główny bohater „Wystarczy być” Jerzego Kosińskiego, próbując wyłączyć niewygodne fragmenty rzeczywistości za pomocą niewidzialnego pilota. Fakt, że dzięki internetowi sami stajemy się konfiguratorami naszych światów, nakłada na nas brzemię nieustającego wyboru. Nie przestajemy być konsumentami, nasza bierność w niczym nie ulega zamianie, a złudzenie decyzyjności tylko potęguje dezorientację. Ciekłokrystaliczne, dotykowe ekrany smartfonów i laptopów, obiecując nam wolność, sprawiają, że coraz bardziej uzależniamy się od płynnego świata symulakrów.

consumer-society-386661_960_720

Nasz czas, inaczej niż w przypadku szekspirowskiego Hamleta, nie tyle wypadł z ram, ile spęczniał od rozsadzającego go nadmiaru, uległ przyspieszonej erozji. Mnogość dyrektyw i wezwań do uczestnictwa ogłusza nas. My, mieszkańcy przeludnionych miast, kolekcjonerzy szybkich i powierzchownych doznań, stajemy często oniemiali i przerażeni światem, w którym możliwe jest sąsiedztwo stacji benzynowej, wysypiska na śmieci i przeszklonej świątyni handlu. Wyszukiwarka internetowa  jest śluzą, przez którą brud, niezborność i magmowatość realności dostaje się prosto do naszych przemęczonych mózgów.

time-1738083_960_720

Dobrym przewodnikiem może być dla nas Thomas Pynchon, który w swych najlepszych, pisanych na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych książkach, proroczo zdiagnozował wiele z dręczących nas współcześnie chorób. W swoich powieściach, takich jak „Tęcza grawitacji”, „Vineland” czy w „W sieci” amerykański pisarz kreśli wizję paranoicznego zrelatywizowanego uniwersum, w którym nie sposób odróżnić oryginału od kopii, w którym wszelkie uznane hierarchie ulegają zamazaniu. Uznawany za papieża amerykańskiego postmodernizmu, twórca, znakomicie opisuje psychospołeczną jednostkę, jaką można określić mianem traumy informacyjnego szoku. Rzeczywistość jego dzieła rządzona i nadzorowana jest przez anonimowe instancje, których nie sposób wyśledzić, jego bohaterowie błądzą po wyniszczonym krajobrazie, toną w medialnej zupie. Najciekawszym elementem jest język pisarza, który swoim iście barokowym przeładowaniem i fakturą przypominającą mieszaninę gumy do żucia i żelatyny, zdaje się pozostawiać czytelnika w takim samym poczuciu schizoidalnego zagubienia, jak rzeczywistość portali, programów telewizyjnych i bilbordów. W książkach Pynchona napotykamy wszystkie odmiany ponowoczesnej psychozy: teorie spiskowe, sekty, millenarystyczne obsesje. Wojenne koszmary mieszają się u niego z kreskówkową groteską, a melancholia z cynizmem. Karty jego dzieł wypełniają maniacy, prorocy, narkomani i dziwacy wszelkiego autoramentu. Jedyną stałą w tej rzeczywistości rodem z kwasowego tripu jest lęk, zniewalających i gęsty, nie dający się oswoić.

thomaspynchon_press

Źródło zdjęcia: independent.co.uk

Pozbawieni siatek ochronnych, filtrów, brodzimy w oceanie resztek. Potrzebujemy rozpaczliwie słów, ale znajdujemy jedynie bełkot. W braku Księgi, skazani jesteśmy na książki i szpargały. Lepsze to niż nic.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *