Te słowa znanego norweskiego podróżnika – Thora Heyerdahla – idealnie pasują do osoby Aleksandra Doby, o którym właśnie jest książka „Na oceanie nie ma ciszy”, autorstwa Dominika Szczepańskiego.
Nie straszna mu wielkość i potęga oceanu. Nie boi się sztormów, czyhających na niego rekinów, samobójczych latających ryb, podróżujących na gapę kaczenic, ni mrozu i białego szkwału. Jego organizm i psychika są napędzane co raz to nową przygodą, złamaniem kolejnej bariery…
„Im trudniej, tym lepiej”
Czytając „Na Oceanie nie ma ciszy” poznajemy nie tylko niezwykle trudną drogę Olka przez ocean, lecz przede wszystkim drogę „sięgnięcia kolejnego szczytu”. Jak sam twierdzi „podróż życia jeszcze przede mną” i choć swoje życie związał z kajakiem, to w CV śmiało mógł wpisać: pilot szybowca, turysta kolarz, sternik jachtowy z uprawnieniami na rejsy morskie i spadochroniarz. Podróż kajakiem m.in. przez Bajkał, Amazonkę, drogą morską do Narwiku, spływ z Przemyśla do Świnoujścia czy przepłynięcie Atlantyku w najwęższym i najszerszym miejscu… wszystko czego dokonał ten człowiek i to co zamierza dokonać, daje mu miano jednego z najwybitniejszych polskich podróżników, lecz osobiście woli określenie „turysta”. Niezwykle odważna osoba, która w ciągu swoich wszystkich wypraw tylko raz miała chwilę zwątpienia.
„Płyń Olek, płyń!”
Największą zaletą tej książki jest historia. Jest ona opowiedziana w bardzo swobodny sposób. Nie trzeba być kajakarzem, ani żeglarzem, by bez problemu wchłonąć tę pozycję. Nie ma tam zawiłych zwrotów, czy specjalistycznych terminów. Sam bohater stara się nawet wyjaśniać dlaczego jego trasa przez ocean wyglądała tak, a nie inaczej. Jak musiał się zachowywać w obliczu sztormu, dokuczliwości zdrowotnych i wszelkich usterek. Osobiście nie przepadam za biografiami i tematyką podróżniczą, jednak w tej książce znajdziemy dreszcz emocji i chwilę zadumy nad swoim życiem. Wielokrotnie miałem wrażenie, że jestem na kajaku „OLO”, gdzieś na środku oceanu, że jestem naocznym świadkiem i współtowarzyszem podróży. Muszę przyznać, iż zdarzało mi się również popłakać ze szczęścia, kiedy Olek na horyzoncie pierwszy raz od wielu, wielu dni (nawet miesięcy) widział ludzką postać. To właśnie rozłąka z ludźmi jest najcięższa, zwłaszcza gdy na telefonie satelitarnym kończy się pakiet minut, a jedynym znakiem życia jest sygnał wysyłany z urządzenia o nazwie SPOT.
„Olek trzymaj się. Kocham Cię i czekam na Ciebie w domu” – fragment sms’a od żony
To książka o ludziach. O rodzinie Olka i tych, których przez te wszystkie lata spotykał na swej drodze. Wspomnienia z większości spotkań są pozytywne, no może z wyjątkiem jednego Norwega i złodziei znad Amazonki, którzy dwa razy złupili zawartość kajaka. Poznajemy poniekąd obyczaje, panujące w domu Dobów. To Aleksander zaszczepił kajakarstwo synom i żonie, czego dowodem jest zdjęcie czerwonego Malucha z kajakami na dachu – zimą, zrobione w trakcie jednego z rodzinnych wypadów. Sa, Olek był największym zmartwieniem rodziny – a raczej jego nieustające podróże. Bo cóż mogła czuć żona, dostając smsa o treści „Olek wysłał sygnał o pomoc”, wiedząc że jej mąż jest gdzieś tam… na wielkiej tafli wody… sam. Wiele osób przyczyniło się do jego sukcesu nie tylko bezpośrednią pomocą, ale i podtrzymując Olka na duchu, opisując wydarzenia ze świata i wieści z rodzinnych Polic. Kiedy brakło łączności z domem, za towarzyszy miał zwierzęta. Żółwie morskie, latające ryby, które zabijały się czasami o poprzeczki kajaka, wieloryby, a nawet rekiny, które Olek trzaskał wiosłem po łbie.
„…gdybym wtedy nie popłynął dalej, to miałbym wielkie kłopoty z wróceniem do kajakarstwa”
Bohater chciał po raz pierwszy zrezygnować z dalszej podróży kajakiem – w trakcie wyprawy na Koło Podbiegunowe, kiedy to fale wywróciły kajak do góry dnem, a sam Olek wylądował w lodowatej wodzie blisko norweskich fiordów. Gdyby wtedy się poddał, mógłby to być pierwszy krok do rezygnacji z pasji. Na szczęście udało się zwalczyć negatywne myśli i koniec końców mógł on odhaczyć kolejną podróż na liście – z Polic do Narwiku. Jedyną nieudaną wyprawą było pierwsze podejście przepłynięcia Atlantyku, z Ghany do Brazylii. Zalane zapasy zmusiły Olka wraz z towarzyszem do rezygnacji z wyczynu.
Podsumowując… te i wiele innych podróży czeka na was w książce „Na oceanie nie ma ciszy”, pozycji dla każdego, kto chce poznać prawdziwe znaczenie słów „przygoda” i „ambicje”. Dla wielu ta biografia będzie iskrą do wielkich rzeczy, a przynajmniej do realizacji swoich pasji. Dla innych będzie ona rozczarowaniem wobec własnej osoby. Przyjdą do głowy myśli i pytania „co ja robię ze swoim życiem?”, „czemu poświęcam się tylko pracy?” Nieliczni wyciągną wnioski. W mojej ocenie książka zasługuje na mocną 9 – w skali do 10. Jednocześnie pragnę życzyć Olkowi pomyślnych wiatrów przy następnej podróży i podziękować za chwile, gdy mogłem „płynąć” wraz z nim, zapominając o codziennych problemach.
Tutaj znajdziecie wywiad z Podróżnikiem roku 2015 National Geographic:
http://blog.palac.art.pl/po-slowie-z-olkiem-doba/