Tak właśnie jest z tym nowym krążkiem Agnieszki Chylińskiej… niespodziewana premiera i niespodziewane uczucia wobec płyty, zatytułowanej „Forever Child”. Trzeba przyznać, że wokalistka nie kłamała mówiąc, iż nowe utwory stanowią połączenie starej, buntowniczej Agnieszki i tej po metamorfozie. Sam nie znoszę muzyki elektronicznej, ale za to kocham ostry, jedyny w swoim rodzaju wokal Chylińskiej. Dlatego parafrazując słowa jednej z nowych piosenek: „Kocham tę płytę, ale jej nie lubię”.
Najpierw zajmijmy się okładką. Jest ona prosta, ale świetnie ukazuje to, co znajdziemy na krążku. Muzyka na nim, a dokładniej teksty utworów wydają się być bardzo prywatne, płynące ze środka. Mówią o emocjach, przeżyciach, wobec których nie jeden z nas poczułby się bezbronny jak dziecko. Sama artystka przyznaje, że miała w swoim życiu ciężki okres (chyba, jak każdy z nas), dzięki czemu mamy do czynienia z mixem agresji, żalu, ciepła i zobojętnienia. Prawie naga Agnieszka w pozycji embrionalnej może mieć wiele znaczeń… dla mnie jest to tylko potwierdzenie tezy, że jest Ona twarda na zewnątrz, a miękka wewnątrz – ale tylko w określonych sytuacjach 😉
„Chłaaaaaaaaam!” – oczywiście nie chodzi mi o tę płytę, a o refren pierwszej i według mnie najlepszej piosenki z listy „Forever Child”. Agnieszka napina struny głosowe do granic wytrzymałości! Słuchając utworu „Klincz” ma się ochotę gołą ręką przebić mur i mało tego, ma się wrażenie, że jest to realne. Nawet muzyka elektroniczna mi w tym przypadku nie przeszkadza, zwłaszcza że pod koniec można usłyszeć elektroniczną…. ale gitarę i obłędne solo. Uwierzcie lub nie, ale nie mogę przestać słuchać tej piosenki – ale może tak właśnie działa na osoby, które nie mogą być z kimś, kogo kochają.
Pozycja numero 2 na płycie: „Borderline” – nie podoba mi się, ma w sobie za dużo „mejdejowskiego” stylu i zajawki typu harlem shake, dlatego pozostawię ją bez większego komentarza, by nikogo nie urazić 🙂 I taką zasadę zastosuję do wszystkich nielubianych przeze mnie piosenek z tego CD.
„Rozpal” – to ponownie piosenka z typu „aż dziw, że tak mi się podoba”. Nowoczesne spojrzenie na piosenkę o miłości. Dość szybki beat + genialne fortepianowe wstawki sprawiają, że ma się ochotę ćwiczyć, biegać bądź po prostu podzielić się z kimś swoją energią. Mocno przyśpiesza tętno i wywołuje u nas chęć życia, czyli jej tekst równa się z uczuciami, jakie wywołuje. I olać dźwięki à la bełtające techno mrówki, bo reszta jest świetna!
Praktycznie 90% tekstów na tym krążku, jest swoistym apelem. Dzieleniem się swoimi głębokimi przemyśleniami z kimś bardzo bliskim – z kochankiem, mężem, partnerem… Może dlatego właśnie płyta wywołuje tyle emocji i nie spada z I miejsca list przebojów, dzięki „Królowej Łez”. Mam wrażenie, że Agnieszka znalazła ten złoty środek. Stworzyła coś, z czym utożsamiać się będą miliony osób, które odnajdą w muzyce cząstkę siebie, skrawek swoich złych chwil i moment odbicia się od dna. „Królowa Łez” jest zwieńczeniem, złotą kopułą, kwintesencją całości – jest w niej wiele krzywdy, która rzeczywiście doprowadza do łez.
Pozycja wcześniej: „Jak Dawniej” – przyjemna dla ucha, szybko w nie wpada, wprawiając ciało w ruch.
„KCALCNL” – nie jest to angielskojęzyczna wersja skrótu Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich, a tytuł, o którym już dziś wspomniałem – „Kocham Cię, ALe Cię Nie Lubię”. Po raz kolejny stwierdzę, iż nie mam bladego pojęcia, dlaczego podoba mi się ta piosenka.
„Mona Lista Twoich Snów” to chyba najluźniejsza piosenka ze wszystkich. Zrobiona na pełnym „chilloucie”. Używając lekkiego slangu – jebudu drzwiami i bujając tułowiem, z fajką w ustach idziemy na spacer, a w słuchawkach: „miłość stracona, i wiatr, ten chłodny wiatr ją pokona”. Monotonna melodia i delikatny wokal w miejsce przeszywającego duszę krzyku, ale jak inaczej miałaby wyglądać (albo być słyszana) piosenka o kobiecie, której twarz praktycznie nie pokazywała emocji 🙂 i do tego jeszcze ze snów.
I kolejny utwór, który wprawi nasze bębenki słuchowe w ekstazę, wywołując wibracje, jak na głośnikowej membranie pod wpływem potężnych dźwięków elektroniki i gitar – o głosie Chylińskiej nie wspominając. „Zostaw” wyrwie nas od codziennego doła i pozwoli wyzbyć się negatywnych emocji, rozbijając przy okazji szyby w oknach, o ile podkręcimy nasz sprzęt na full. Ten utwór można śmiało zaliczyć do pierwszej trójki tego krążka. Niesamowita agresja doprowadzająca włosy na ciele do pozycji pionowej.
„Fajerwerk” jakoś nie wybuchł – jak dla mnie 🙂
No i ostatnia pozycja z „Forever Child” – inna niż pozostałe, charakterem zbliżona do dawnej twórczości. „Kiedy przyjdziesz do mnie” jest w zupełnie odrębnym klimacie, ale to zadanie dla Was, by odkryć jaki to klimat. Utwór dla tych, którzy woleli ten bardziej buntowniczy okres w twórczości Agnieszki.
All in all… chociaż płyta nie jest do końca w moim guście, to się w niej zakochałem i z tego powodu daję jej ocenę 8,5/10. Warto ją poznać, choćby dlatego, że dla wielu będzie ona formą katharsis.
Foto.: Facebook Agnieszki Chylińskiej, YouTube.
Autor: Olaf Otwinowski