Czytając słowa horror i komedia przy opisie filmu, od razu przychodzą nam na myśl mało ambitne filmy zza oceanu, oparte w większości na absurdzie i „dowcipie prymitywizmu”. Co się jednak stanie, gdy do mieszanki horroru i komedii dodamy cechy dokumentu i nieco nowozelandzkiej krwi? Otrzymamy coś świeżego, pełnego humoru, w smacznej groteskowej polewie. Mowa o filmie „Co robimy w ukryciu” wyprodukowanym w kolaboracji nowozelandzko-amerykańskiej, pod czujnym okiem panów Taika Waititi i Jemaine Clementa. Film ten przyciągnął ok 200 osób do Parku Hallera, gdzie co sobotę odbywa się kino plenerowe.
Jeśli wspomniałem już o krwi… „Co robimy w ukryciu” to historia, a raczej pseudoreportaż o 4 wampirach (Viago, Vladislavie, Deaconie i Petyrze, którego po bliskim spotkaniu z promieniami słońca zastępuje Nick) żyjących w czasach współczesnych, mieszkających ze sobą w jednym domu, jednak nieco oderwanych od współczesnego świata – zarówno wyglądem, mową jak i stylem bycia. Obserwujemy męską przyjaźń 4 różnych facetów, różniących się nie tylko charakterem i wiekiem (różnica od paruset lat do kilku tysięcy lat), ale i podejściem do życia. Viago jest zmanierowanym, pedantycznym szlachcicem. Vladislav to perwersyjny, średniowieczny wampir, lubiący strzelać z łuku – niegdyś nazywany „dźgaczem”, gdyż lubił dźgać swoje ofiary – w rzeczywistości dobry chłop skrzywdzony przez kobietę. Deacon to niesforna dusza… uważa, że bycie wampirem dodaje seksapilu – lubi taniec erotyczny, wdawać się w bójki i imprezować. Petyr nic nie robi, śpi i chłepce krew. Nick to młody wampir nieuznający zasad, lubiący frytki – to on wkręcił do ekipy jedynego śmiertelnika o imieniu Stu.
Najbardziej śmieszy fakt, że postacie są czysto fantastyczne, lecz posiadają zwykłe problemy, z którymi boryka się każdy z nas jak: kolejność zmywania naczyń, pijany kumpel przynoszący wstyd, wybór stroju na imprezę, czy wizyta łowcy wampirów… Wszystko to sprawia, że zaczynamy się z nimi identyfikować, wchodzimy do ich paczki pomimo, iż żywią się krwią, latają i mają długie (czasem zaniedbane) kły. Wybieramy się z nimi na imprezę, wdajemy w bójkę z wilkołakami i jesteśmy uczestnikami ich domowych rozrywek, do których zalicza się zapraszanie „obiadu” na kolację i oglądanie dziewic w Internecie.
W filmie zostaje zachowana równowaga. Kiedy nie jest śmiesznie, ciekawi nas co się zaraz wydarzy, jakie nowe wampirze obyczaje poznamy… a gdy jest śmiesznie, to po prostu jest śmiesznie. Nie znajdziecie zbędnego przerysowania, wszystko ze sobą współgra tak, że nie sposób się nudzić.
Olbrzymim minusem jest zakończenie. Przychodzi znienacka i pozostawia pewien niedosyt. Osobiście „Co robimy w ukryciu” zrobił na mnie dobre wrażenie i w skali od 1 do 10 przyznałbym mu szczęśliwą ocenę, czyli 7.
A już dziś zapraszamy na jutrzejszy seans w Parku Hallera, na ekranie „Jeziorak”.