LEŻĄC

Zima trzyma nas w swoich kleszczach, każe nam walczyć z porannymi dreszczami, pomstować na przemoc świata i społeczne wymogi, nakazujące nam opuszczanie ciepłych łóżek w poszukiwaniu znoju i rozczarowań codziennej pracy. Ślizgając się po skutym lodem bruku, walcząc z wiatrem odkrywam na nowo prawo ciążenia. Sposób, w jaki moje ciało buntuje się przeciwko powszednim trudom, każe mi przywoływać w myśli gnostyckie teorie i okraszać jałowy bunt niecenzuralnymi jeremiadami. Och, jakże bym chciał nie opuszczać swojego mieszkania, opancerzyć się w nim i zakopać, dostosować swoją fizjologię do lodowej inercji za oknem, pogrążyć się całkowicie w sennym bezwładzie, w chłodnym stuporze i nieruchomości.

ice-1160261_960_720

 

Niestety, niepisane kodeksy i przymus utrzymania się przy życiu nakazują mi coranną potyczkę z buntującym się organizmem i skarlałą wolą. Lubię sobie przypominać w takich chwilach wielkich artystów, niegdysiejszych herosów codziennej rutyny, ludzi, którzy odbijanie się od ściany niegościnnego poranka zmienili w sztukę. Nie sposób przewracać się w przepoconej pościeli nie przywołując sobie w myślach kafkowskiego Georga Samsy, który pewnym wyjątkowym niegościnnym świtem przeistoczył się w obrzydliwego insekta, ku konsternacji rodziny i rozsierdzonych pracodawców. Nie sposób nie wspomnieć Gombrowicza, który trzydziestoletniemu już wszak, bohaterowi „Ferdydurke” każe męczyć się długo z niemożnością wstania z łóżka, by później  wydać go na pastwę przerażającego profesora Pimki.

cemetery-1500806_960_720

Można też w ogóle nie wstawać. John Lennon i Yoko Ono. przez siedem dni wylegiwali się w hotelowym łóżku w Montrealu, zapraszając armię reporterów z całego świata, usiłując w ten sposób promować ideę pokoju na świecie. Marcel Proust z kolei, dręczony przez astmę i  pogłębiającą się hipochondrię,  pisał zamknięty w swoim obitym korkiem gabinecie-sypialni. Narrator i bohater jego arcydzieła „W poszukiwaniu straconego czasu”, w szóstym tomie dzieła pt. „Uwięziona” długo zwleka z otwarciem oczu, chłonąc chciwie, przefiltrowane przez ściany i sennie rozmytą świadomość odgłosy rodzącego się dnia. Czytając Prousta zawsze mamy wrażenie jakbyśmy obcowali z dykcją chorobliwie przewrażliwioną, nieco zatęchłą atmosferą długo niewietrzonych pomieszczeń, wchodzimy w wydelikacony klimat ciężkich draperii, zasłon i grubych dywanów. Ciągnące się w nieskończoność proustowskie frazy, swoją kadencją przypominają  leniwe popołudnie, podczas którego nie wiadomo co ze sobą zrobić. Miron Białoszewski, kolejny atleta horyzontalności, spał za dnia i wychodził nocami, spędzał dużą część doby rozciągnięty na swym tapczanie w starannie wyciemnionym blokowym mieszkaniu, prowadząc żywot wiecznego abnegata oddanego niezrozumiałym pasjom.

pbXktkpTURBXy80YzJkYTQ2N2NhN2E1ODRlNjBkZmY0NmE0Y2MwNmU3Mi5qcGeSlQMAAM0DIM0BwpMFzQMgzQHC

Abulia, nie dając się przezwyciężyć, zalega pod skórą i kazi wszelki ruch, wszelką decyzję osobliwą niezbornością, jakbyśmy zwlekali z własnymi narodzinami. Przypominamy przepalony negatyw, niewyraźny wycinek z obcego życia, a infernalna wizja czekających nas godzin przymusowej udręki, wzbudza w nas lęk. Jest tak, jakby tożsamości którymi zawiadujemy i w jakie się ubieramy co rano, nagle przestały pasować, zostawiamy je za sobą niby puste skorupy. Nawet nie przychodzi nam do głowy, że moglibyśmy być innymi niż jesteśmy. Sztuka lenistwa polega między innymi na obchodzeniu przymusu utożsamienia się ze swoją rolą. Jednym z ostatnich zdań wypowiedzianych przez Białoszewskiego było: „nie każcie mi już niczym więcej być”. Nie starajmy się  być niczym ponad to, czym być musimy. Odważmy się być leniwymi. Budujmy niewyraźny mur między sobą a swoim oficjalnym „ja”. Bądźmy mali i niewyraźni. Mróz nas nie spali.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *