Dziwnie się toczą ludzkie losy, egzystencja każdego z nas to opieczętowany i zaszyfrowany list, którego nie sposób odczytać. Odkąd sięgam pamięcią, Pałac Kultury Zagłębia był w mojej świadomości symbolem naszego miasta, nieuchronnym kształtem rozpościerającym w samym jego centrum swoją świetność rodem z innej epoki, niemal gotowcem na pocztówki i foldery turystyczne. Napotykałem go codziennie i obchodziłem w drodze do podstawówki, gimnazjum, umawiałem się pod nim, witałem go niczym starego znajomego podczas porannych oczekiwań na autobus. Każdy jego element odcisnął się w mojej podświadomości i na siatkówce, rozgościł się w moim krwiobiegu. Stał się on do tego stopnia oswojony, że traktowałem go jako część miejskiej natury, obecność oczywistą i co za tym idzie, nie poddawaną refleksji. Słyszałem trochę o pałacowych inicjatywach, kilka razy odwiedziłem kino „Kadr”, ale nigdy nie przyszło mi do głowy, że moje życie zwiąże się z tym gmachem w bardziej bezpośredni sposób, że już niedługo przyjdzie mi tam spędzać osiem godzin dziennie (nie licząc obsługi w weekendy), że stanie się on scenerią codziennych frustracji i małych triumfów.
Pierwsze miesiące pracy tutaj przypominały błądzenie Dorotki po Szmaragdowym Grodzie lub wędrówkę po trzewiach Lewiatana. Czułem się jakbym z emfatycznego wyrostka, odwiedzającego wesołe miasteczko, przeistoczył się nagle w cwanego operatora Diabelskiego Młyna, przesuwającego wajchę z wyrazem absolutnej dezynwoltury na twarzy. Zobaczyłem kuchnię, kulisy, dopuszczony zostałem do tajemnic. Pałac widziany z drugiej strony nie stał się przez to mniej fascynujący, wręcz przeciwnie, jego pozornie opatrzony kontur, mijany wcześniej w bezrefleksyjnym zabieganiu, nabrał głębi. Zupełnie jakby element dekoracji stał się trójwymiarowym bytem, instytucją poddaną własnym regułom, kodom i hierarchiom. Szybko odkryłem tu miejsce dla siebie, tak, że moja wcześniejsza biografia zaczęła przypominać sen, albo wspomnienia z innego życia. Teraz już nie potrafię sobie wyobrazić sobie codzienności w odmiennym otoczeniu. Podobnie jak wcześniej zewnętrze, tak teraz wnętrza PKZ stały się stałym elementem mojej rutyny.
Pałac to przede wszystkim jego pracownicy, grono niezwykłych ludzi, którzy pomogli wam nieraz odpędzić wieczorną nudę, których zaangażowaniu zawdzięczacie Dni Dąbrowy Górniczej, Międzynarodowy Festiwal Muzyczny im. Michała Spisaka i wiele innych imprez, koncertów, wykładów. To magicy sprawiający, że w nasze miasto odwiedzają większe i mniejsze gwiazdy, że rozbrzmiewa w nim dobra muzyka, że odbywają się w nim warsztaty i odczyty. To mnóstwo energii i poświecenia, nadgodzin, potu i nerwów. Każda, inicjatywa naszej placówki wymaga wiele ludzkiego znoju, masy przygotowań, niemałej porcji wyrzeczeń. Ekipa PKZ, której mam zaszczyt być częścią, to szarzy bohaterowie waszych weekendów, to, często niedoceniani, organizatorzy waszego czasu, architekci zarówno tych kształcących, jak i bardziej ludycznych doznań.
Nigdy wcześniej nie nauczyłem się tak wiele w tak krótkim czasie, nigdy nie poznałem tak wielu niesamowitych osób, a moim udziałem nie stało się tak wiele niezapomnianych przeżyć. Dane mi zostało stać się częścią wspaniałej społeczności. Mam nadzieję, że to dopiero początek dłuższej historii, którą, jak to zwykle bywa, zapewne opowie ktoś inny.