Wakacje przed nami, a wraz z nim pora wrzenia, hormonalnego rozpasania i powszechnej hucpy. Wielu z was już hoduje drwaloseksualne brody i pracuje nad opalenizną podczas niedzielnego grilka na garażach.
U waszych ramion zawisną niedługo (jeśli już nie wiszą) zachwycone oblubienice, wpatrzone w was jak prezydent Duda w Prezesa. Niestety żeby solidnie zaślepione branki nie przeistoczyły się niepostrzeżenie w Trybunał Konstytucyjny albo Komisję Wenecką, trzeba się postarać. Wypadałoby zafundować nieszczęsnej ofierze naszych uwodzicielskich zabiegów tzw. „czas wolny”.
Dla tych, którzy cenią sobie święty spokój, a randki traktują jak mieszaninę rozmowy kwalifikacyjnej i imienin u ciotki, pojawia się w tym miejscu problem. Bo okazji, aby się na tym polu wykazać jest zastraszająco mało. Wiele opcji, jak chociażby zadymione knajpy czy zionące aurą zgrzanych ciał dyskoteki, z góry odstręcza brakiem romantycznej atmosfery. Inne możliwości, sprowadzające się do markotnego sączenia piwka na poplamionym musztardą tapczanie, nazbyt boleśnie obnażają nasz brak wyobraźni.
Możemy zainwestować w rower i popędzić na łamiącą kręgi szyjne, pełną wiraży i nagłego hamowania wyprawę, jednak jeśli wyglądacie jak Gerard Depardieu i najmniejszy wysiłek sprawia, że pocicie się niczym zajeżdżona chabeta, to raczej nie jest najlepszy pomysł. Na szczęście istnieją lokale gastronomiczne; można naszą Julię zachęcić do jedzenia, zwalniając się tym samym z konieczności podtrzymywania rozmowy. Niestety, jeśli chcesz zaimponować, musisz zapomnieć o roznoszącej przaśne wonie budce z kebabem i sięgnąć do wiecznie niewystarczających zasobów portfela.
Może kino? Niestety przyjemny wieczór w zaduchu Multipleksu kosztuje nas sześć dych, nie wspominając o obowiązkowym wiadrze wysokokalorycznej, smażonej strawy. Wielu twierdzi, że powinno się spędzać czas na świeżym powietrzu. Płuca i skóra oddychają, komórki ciała zmęczone całonocnym koczowaniem na necie wznawiają utlenianie organizmu. Nie polecamy jednak motywów „na ławeczkę” albo „pikników pod zardzewiałą huśtawką” z Amareną i hot dogiem z Żabki.
Lepiej połączyć przyjemne z pożytecznym, czyli seans kinowy i czochrającą czupryny, wieczorną bryzę. Wiecie oczywiście do czego piję? Już 2 lipca startuje Letnie Kino Plenerowe i ordynarnie, chamsko próbuję wam tę propozycję sprzedać, jako bezalternatywny motyw na wakacyjne soboty.
Zapłacicie tyle co Rosjanin za wczasy w Mariupolu, a przyjemność przednia. Kino na świeżym powietrzu ma bogate tradycje, a jeśli pamiętacie czołówkę Flintstonów, kojarzycie klimat. Ponadto w ramach mody na nawroty do lat sześćdziesiątych, warto mieć w pamięci tradycję kin samochodowych, wyświetlić sobie oczyma wyobraźni rockandrollowców o postawionych na sztorc czuprynach i ich wybranki w kwietnych spódnicach rozpostartych na tylnym siedzenia Dodga, całujących się przy „Buntowniku bez powodu” albo „Na nabrzeżach”.
Możecie nam zaufać, dzięki pałacowej imprezie, zdobędziecie za jednym zamachem więcej baz niż w „Medal of honor”, zyskacie więcej punktów niż John Cusack z magnetofonem. Chyba, że wasze kontakty ze społeczeństwem ograniczają się do matki oraz dostawcy Internetu i zamierzacie zafundować sobie melancholijny seans z paczką chipsów paprykowych i sosem tatarskim- wtedy życzymy powodzenia i milkniemy onieśmieleni.