VOO VOO – KONKURS! WYNIKI

Dziękujemy za wszystkie komentarze w konkursie. Mieliśmy niemały orzech do zgryzienia, który z autorów winien otrzymać wejściówki na koncert VOO VOO. Zazdrościmy wszystkich wizji wymarzonego tygodnia, jednak zwycięzca może być tylko jeden. A jest nim…

Pani Basia! Dlaczego? Ponieważ napisała wiersz, który idealnie wpisuje się w emocje, jakie towarzyszą oczekiwaniom na pierwszy koncert nowej trasy zespołu. Czuć w nim zniecierpliwienie, które towarzyszy i nam. Dlatego też to właśnie Pani Basia otrzymuje od nas zaproszenie dla dwóch osób na piątkowy koncert VOO VOO, w Sali Teatralnej PKZ o godzinie 19:00! Poniżej zwycięski komentarz.

Powiedziałam sobie, że resztę mojego życia spędzę jakby każdy dzień był sobotą.
A mimo to zawsze wieczorami w sobotę od nadmiaru wina
oddalam się powoli i o tym zapominam.
Otwieram oczy, jest nowy dzień.
Wreszcie mam niedzielę swą. I nagle czuję, że to nie to!
I nagle nie wiem co zrobić z nią.
O, jesteś Poniedziałku. Jesteś pierwszym dniem po weekendzie.
Przez Ciebie zawsze drżałam co ze mną będzie.
I wciąż nie stało się nic.
Kolejny dzień i wszystkie myśli chore wróciły do mnie.
To jest zły wtorek.
Lecz północ tuż, tuż. Minęło, nie szkoda. Się zmyło i już.
Środa
zaczyna się godzina młoda, a ciało już mniej.
Ile jeszcze przyjdzie czekać?!
Ktoś puka do drzwi, nie zwlekam.
To czwartek, mój mały weekend starter.
Odliczamy razem czas
i tak sen dopadł mnie. Nie wiem nawet kiedy, gdzie…
Nieważne, jesteś! Nareszcie TY! Piątek!
PKZ wieczorami pięknie lśni…
Chmury dymu, muzyka gra
a w jednym z pierwszych rzędów ja.
VOO VOO!! AAAAA!!!!!

Gratulujemy!

Fot.: Jacek Poremba

 

2 Komentarze

  1. Wymarzone siedem dni to codziennie inny odcień niebieskiego…
    Wschodzi słońce, za pokładem kojący szum wody, budzę się ze snu aby spędzić na morzu jeden z siedmiu niezapomnianych dni w moim życiu…
    Lazurowy Poniedziałek- wita mnie złota piaszczysta plaża, nieskalana postępem cywilizacji,
    Turkusowy Wtorek- nurkuję w przezroczystej lagunie,
    Błękitna Środa- szukam cienia pod wysokimi palmami na dziewiczych Karaibach,
    Atramentowy Czwartek- nowe smaki i zapachy na Antylach,
    Szafirowy Piątek- podziwiam rafę koralową i tropikalne ryby na Kajmanach,
    Kobaltowa Sobota- odkrywam podwodny świat na Barbados,
    Chabrowa Niedziela- podążam śladami agenta 007 na Bahamach.
    Wymarzony tydzień to siedem dni na statku, codziennie w innym porcie, codziennie inny odcień niebieskiego. Tylko jeden kolor w siedmiu odcieniach przez siedem dni w tygodniu, a moje życie nabrało by barw…:-)

  2. Hmm… Bez owijania w bawełnę, chciałabym, żeby każdy dzień tygodnia, był zwyczajny, normalny, a zarazem by mu nie brakowało tego czegoś ☺czyli w pośpiechu poranki, niedopite kawy, nieskończone śniadania w śmiechu, a czasem fochem zjedzone. Kłótnie, radości, wzloty, upadki… Wszystko i nic zarazem. Po prostu normalność nadzwyczajna☺ bo wśród bliskich, kochających się ludzi…oczywiście cały ten obraz 'okraszony’ fajną muzą(i tu trochę wazeliny?) jaką jest Voo Voo ☺ z pozdrowieniami!☺

  3. Idealny tydzień to PONIEDZIAŁEK, w który budzę się przed budzikiem i kimś kto stojąc w korku przepuszcza mnie pierwszą, WTOREK z przypalonym ryżem i roześmianą córcią, że i tak jest nieźle, bo mogłam jeszcze przesolić, ŚRODA z przypadkowym przechodniem, który zechciał opowiedzieć historie swojego życia, CZWARTEK z małym chłopcem w sklepie, który podał upuszczoną pomarańczę, PIĄTEK z przeziębieniem i przyjacielem, który wpadł z sokiem malinowym na wzmocnienie, SOBOTA z porządkami, siłą i odwagą, żeby pozbyć się wszystkiego co ciąży a i tak się trudno rozstać, NIEDZIELA ze słońcem, pyszną kawą, ulubioną muzyką i przekonaniem że „cuda nie zdarzają się nikomu, z wyjątkiem tych którzy widzą je wszędzie” 🙂

  4. Poniedziałek
    Nie czekam na idealny tydzień. Wybieram dni i sprawiam, że stają się idealne. Dziś w dzień moich urodzin zaczynam od początku albo od środka jeśli nie mogę od początku.
    Wtorek
    Jadę w Bieszczady. Gdzie nauczę się przenosić góry jeśli nie w górach?
    Środa
    Obudził mnie zapach kwaśnicy i radosne …bry! Wyruszyłam z plecakiem w góry. Wspinam się na hale spoglądam na szczyty gór ich majestat i siła sprawia, że zaczynam odkrywać siebie odkrywając tajemnicę gór, szczęście promieniuje ze mnie, ogrzewając chłodzone powiewami wiatru ciało. Dłonie zaciśnięte na szelkach plecaka, oczy wbite w drogę przede mną, przez moment czuję się jakbym była na chwilę przed egzaminem, pierwszy krok, pierwsza kropla potu, przypomina odwrócenie kartki z pytaniami. Po kilku godzinach od szczytu dzieli mnie kilka kroków, pierwszym krokiem była wiara w marzenia, nastepnymi czyny, ostatnim sukces. Jestem zmęczona. Bezsilna fizycznie i pełna sił psychicznie. Pochylam sie, podnoszę z ziemii zielony kamyk. Zdałam egzamin. Wdycham powietrze mocno aż do zachłyśnięcia. Widzę wspaniałe rozłożyste świerki, które są niczym uśpieni strażnicy tej magii zaklętej w kamieniach, tworzących szczyty, przyglądam się wstążką górskich szlaków wijącym się jak węże wzdłuż gór. Ktoby narzekał, że miał pod goŕę jeśli osiągnął szczyt?
    Czwartek
    Stoję nad wodospadem, który wydaje sie krzyczeć i pienić ze złości, krople prowadzą ze soba nieustanną walkę o pierwszeństwo. Huk wody zagłusza myśli. Jest jak grzmot piorunów w pogodny dzień zwiastujący burzę, nagłe trzaśnięcie drzwiami w pustym domu czy szczekanie psa na opustoszałej ulicy, niesione echem przez wiele przecznic. Moje marzenia są jak po­toki zaczy­nające się od małego źródełka, które później na­ras­tają, aż w końcu spływają w wodospad zrealizowanych pragnień lub rozczarowań. Czyż spełnieniu marzeń, nie powinien towarzyszyć upór kropel wody, wpadających do wodospadu?
    Piątek
    Baca przypomniał mi jedno z kazań księdza Tischnera:
    „Kiedyś była bitwa z Tatarami. Była, ale juz jej ni ma – a Tatry som! Była hań bitwa ze Szwedami. Była, ale jej ni ma. Chodzili tamtędyj zaborcy – austiacki, węgierski. Był okupant niemiecki. Kaz dziś som? Kręci sie tam pomiędzy chałupami trochę taki okulawiony biedok, ten nas polski socjalizm. Niegze ta krązy! A Tatry, a niebo, a chwała Bosko była, jest i bedzie!” W obliczu takiej niezmiennej trwałosci wszystko niknie. Gdzie można poczuć wyraźniej, że człowiek jest tylko nicością osobistego losu wobec nieskończonosci historii gór?
    Sobota
    Chyba dnia szóstego Bóg stworzył kobietę. Ja odradzam sie na nowo każdego dnia mojego idealnego tygodnia. Prawda, że pięknie zagłębiać się w góry, niźli w ludzkie tajemnice?
    Niedziela
    Siedzę w pociągu ściskając w ręku kamyk zielony.
    Noszę ze sobą ten kamień na pamiątke tego, że w moim idealnym tygodniu przeniosłam góry.

  5. Tydzień idealny zacząłby sie od poniedziałkowych zakupów.
    Wieczornego spotkania z koleżankami i podziwiania łupów.
    Wtorek byłby dobry na wycieczkę.
    Każda kobieta pragnie pozwiedzać troszeczkę.
    I tak w Paryżu powtórne zakupy: szpilki, torebki i inne dodatki.
    W samolocie prywatnym przebieram się w nowe szmatki.
    W USA oglądam spektakle, spotykam się z gwiazdami.
    Zaprzyjaźniam się z topowymi artystami.
    Biorę z chlopakiem ślub w Las Vegas przy Elvisie.
    Paliwo w jaguarze kończy mi się,
    więc nocujemy w Hiltonie.
    W środę do mamy dzwonię.
    i zabieram ją do spa: maseczki, masaże.
    O tym już od dawna marzę.
    W czwartek kupuję dom nad morzem z basenem
    Wyleguję się na plaży z moim menem.
    A już w słoneczny piątek
    organizuję imprezę na weekendu początek.
    Nie sprzątam, nie gotuję.
    Nie prasuję, nic mnie nie boli,
    niczego nie żałuję.
    Mam na wszystko czas, doba się wydłuża,
    gdy człowiek się w luksusach nuża.
    W wolną sobotę,
    miałabym na Hawaje ochotę.
    Opalona na heban, piłabym drinki z palemką
    potem na hamaku, nie pogardziłabym drzemką
    W niedzielę obudziłby mnie hałas.
    pomyślałabym, że pali się mój hawajski szałas.
    Niestety to tylko budzika dzwonek.
    Czas zacząć pracowity dzionek.
    Sen czas skończyć snić
    I zacząć realnie żyć.

  6. Powiedziałam sobie, że resztę mojego życia spędzę jakby każdy dzień był sobotą.
    A mimo to zawsze wieczorami w sobotę od nadmiaru wina
    oddalam się powoli i o tym zapominam.
    Otwieram oczy, jest nowy dzień.
    Wreszcie mam niedzielę swą. I nagle czuję, że to nie to!
    I nagle nie wiem co zrobić z nią.
    O, jesteś Poniedziałku. Jesteś pierwszym dniem po weekendzie.
    Przez Ciebie zawsze drżałam co ze mną będzie.
    I wciąż nie stało się nic.
    Kolejny dzień i wszystkie myśli chore wróciły do mnie.
    To jest zły wtorek.
    Lecz północ tuż, tuż. Minęło, nie szkoda. Się zmyło i już.
    Środa
    zaczyna się godzina młoda, a ciało już mniej.
    Ile jeszcze przyjdzie czekać?!
    Ktoś puka do drzwi, nie zwlekam.
    To czwartek, mój mały weekend starter.
    Odliczamy razem czas
    i tak sen dopadł mnie. Nie wiem nawet kiedy, gdzie…
    Nieważne, jesteś! Nareszcie TY! Piątek!
    PKZ wieczorami pięknie lśni…
    Chmury dymu, muzyka gra
    a w jednym z pierwszych rzędów ja.
    VOO VOO!! AAAAA!!!!!

  7. W poniedziałek odłączam kabel zasilający komputer i wyłączam telefon. Koniec informacyjnej papki. Nic nie jest na tyle ważne, żebym musiał wiedzieć o tym od razu. Jeśli ktoś będzie chciał się ze mną porozumieć to znajdzie sposób. Czuję spokój.
    We wtorek wyjmuję baterie ze wszystkich zegarów. Nic nie tyka. Odkrywam ciszę. Wychodząc na spacer zakładam niedziałający zegarek na rękę. To jedyna biżuteria, jaką noszę. Czuję się nieswojo.
    W środę odczuwam wyostrzenie zmysłów i dostrzegam, że dzień znacząco się wydłużył. Mogę oddać się czynnościom, które dotychczas nie mieściły się moim planie dnia. Czuję radość.
    W czwartek budzi mnie śpiew ptaków, a nie jak dotychczas, ból karku. O świcie napełniam płuca rześkim powietrzem i rozwijam hamak w ogrodzie. Pijąc herbatę obserwuję jak słońce maluje świat pełną paletą barw. Sąsiedzi wybiegają z domów, a ja leżę. Czuję tylko kołysanie.
    W piątek przeglądam swoją biblioteczkę. Znajduję kilka zakurzonych atlasów astronomicznych. Całe popołudnie studiuję gwiazdozbiory. Skręcam teleskop. Wieczorem robię kanapki i wlewam gorącą herbatę do termosu. W ogrodzie rozkładam leżak i do rana obserwuję gwiazdy. Wracam myślami do czasów szkolnych wakacji. Czuję wzruszenie.
    W sobotę odwiedza mnie zmartwiony kolega. Myślał, że stało mi się coś złego. Domniemaną wycieczkę w zaświaty miał sugerować brak aktywności w mediach społecznościowych i automatyczna sekretarka w telefonie oświadczająca, że znajduję się „poza zasięgiem”. Mam tylko jednego przyjaciela. Czuję dziwną satysfakcję.
    W niedzielę próbuję zebrać myśli. Na serwetce spisuję swoje dokonania. Nareszcie wyraźnie słyszę swoje myśli i mogę je uporządkować. Długopis odmawia posłuszeństwa. Idę do kuchni po nowy. Spoglądam na kalendarz. Nieśmiało odginam kartkę. Poniedziałek. Wyrzucam kalendarz. Czuję spokój.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *