Czasami trudno jest napisać coś sensownego o filmie, który się obejrzało. Nieraz wyjściu z kina towarzyszy osobliwa konfuzja. Można ją wiązać z nieporządkiem jaki obejrzane dzieło wznieca w umyśle odbiorcy, z natłokiem intuicji i skojarzeń, które opętują świadomość tego, kto nieopatrznie wystawił się na działanie kinowej sztuki. Są bowiem takie dzieła, które przez swą wieloznaczność burzą nasze percepcyjne oczekiwania; w konfrontacji z nimi na nic się zadają interpretacyjne schematy. Musimy wyzwolić się od poznawczych matryc i dać się uwieść wieloznaczności obrazu. Innej drogi nie ma, choć nasze zrozumienie z konieczności staje się jedynie elokwentną odmianą niezrozumienia.
Pisanie o filmie Zimowi bracia jest kłopotliwe, jeśli nie niemożliwe. To filmowa alegoria i gatunkowa hybryda zarazem, co powoduje, że nieustannie jesteśmy zwodzeni na manowce. Przed naszymi oczyma przewija się ciąg onirycznych scen, których sens nigdy nie jest oczywisty, budowane jest napięcie, które się nie wyładowuje. Tytułowymi protagonistami są dwaj bracia, Emil i Johan, prowadzący naznaczony rutyną żywot w niewielkiej miejscowości. Obaj są robotnikami zatrudnionymi w potężnej fabryce/kopalni i obaj wykonują monotonne, donikąd nieprowadzące zajęcia, ich życie zdaje się krążyć w pustce naznaczonej śladami niezaspokojonych pożądań. Emil ponadto wyrabia bimber, który sprzedaje kolegom z pracy. I to właśnie perypetie związane z ową poboczną profesją bohatera, stają się dramatyczną osią filmu. Zresztą przytoczenie fabuły niewiele daje, jako że dzieło Hlynura Pálmasona oddziałuje na wielu poziomach. Sama faktura filmu ukształtowana jest tak, aby wpływać na nasze najbardziej skryte emocje. Antyczna niemal tragedia przeistacza się w czarną jak smoła komedię, ponadto aura niedopowiedzenia sprawia, że nie sposób mówić tutaj o ani moralitecie ani filozoficznej przypowiastce. To złamana, pęknięta alegoria, w której pomiędzy obrazem a sensem zieje przepaść. Po seansie pozostajemy z gąszczem pytań, w ciemnościach.
Od pierwszego ujęcia, w którym w raz z bohaterami schodzimy pod ziemię, tworzona jest w filmie dychotomia pomiędzy światłem a mrokiem, prowadzeni jesteśmy, naprzemiennie, raz w najczystszą ciemność a raz w oślepiającą biel zimowego krajobrazu. Toczy się tutaj nieustanna walka pomiędzy chtonicznym żywiołem ziemi a eterycznym żywiołem powietrza; podobnie zresztą jak w duszach bohaterów, w których pierwotna, nieświadoma energia libido walczy ze stabilizującymi strukturami społecznymi. W powietrzu wisi groźba przemocy, której nieokiełznanego wybuchu spodziewamy się co chwila, nasza podróż przez filmowe kadry przypomina drogę przez kopalniany szyb, podczas której ciągle towarzyszy nam groźba zawalenia. Na pewnym poziomie mamy tu do czynienia z uwspółcześnioną wersją historii o Kainie i Ablu, na innym zaś z mroczną baśnią, w której Emil wydaje się być wcieleniem kozła ofiarnego, skazanego na społeczny gniew i odrzucenie. Ci jednak, którzy domagaliby się wyrazistego zakończenia, dramatycznej cody spinającej i podsumowującej cały film, srodze się zawiodą. Po swoistej kulminacji, której świadkami jesteśmy mniej więcej w połowie, całość meandruje w kierunku nieokreśloności, swoistego życia „po katastrofie”. Zupełnie jakby w świecie oswojonych obrzędów i mrocznej rutyny jakikolwiek dramatyzm był jedynie kwestią fantazji. I właśnie na owym, fantazmatycznym poziomie rozgrywa się duża część akcji, tak, że momentami czujemy się jakbyśmy zbłądzili w podświadomość Emila, wraz z nim doznając połowicznej materializacji niemożliwego pragnienia.
Trudno jednoznacznie ocenić Zimowych braci. Z jednej strony fenomenalne zdjęcia, wyraziste i niedające się zapomnieć kreacje aktorskie, inteligentny scenariusz pełen aluzji i licznych intertekstualnych nawiązań; z drugiej trudno oprzeć się wrażeniu że mamy tu do czynienia z zaledwie szkicem, jakby zawiązaniem intrygi, wstępem do czegoś, co nigdy się nie dokonuje, zapowiedzią kataklizmu, który nie nadchodzi. Ponieważ jednak urzekł mnie surrealny klimat duńsko–islandzkiej koprodukcji, zdecydowałem się ocenić ją na 8 punktów w skali do 10. Wszystkim, którzy będą mieli okazję ją obejrzeć, gorąco polecam – a nóż ponownie pojawi się w repertuarze Kina Kadr.
Fot.: Dystrybutor filmu