CZŁOWIEK BEZ MARZEŃ – JAROSŁAW CYBA

Jarek Cyba – człowiek, który wkłada serce (plus odrobinę kleju) we wszystko co robi. Utalentowany, pracowity i niezwykle przyjacielski. Jego kabaret to DNO, choć on sam w sobie jest nawet śmieszny. Podobno niegdyś chodziła plotka wśród kabaretów, że jeśli wjeżdżasz do Dąbrowy Górniczej i widzisz faceta nurkującego w śmietniku, to z pewnością jest to Jarek szukający materiałów do stworzenia nowych rekwizytów. Poznajcie sylwetkę jednego z najbardziej oryginalnych pracowników Pałacu Kultury Zagłębia!

Olaf Otwinowski: Jak to się stało, że z kabaretowych desek wszedłeś w marmury Pałacu Kultury Zagłębia?

Jarek CybaWszedłem prosto z ulicy do Iwony Kielesińskiej i powiedziałem, że mam kabaret, zapytałem, czy moglibyśmy robić próby w Pałacu Kultury Zagłębia. Otrzymałem taką zgodę pod warunkiem, że od czasu do czasu pokażemy coś na pałacowej scenie. Zrobiliśmy jeden koncert, drugi i tak zaczęły przychodzić tłumy. Mariusz Tarnowski zaproponował, bym robił w pałacu warsztaty kabaretowe. Zacząłem pracować w PKZ na jedną czwartą etatu, później zrobiło się z tego połowa, bo kabaret stał się bardzo popularny. W końcu warsztaty kabaretowe były tak oblegane przez młodzież, że dostałem pełen etat.

O.O.: Wszyscy, którzy cię znają zgodnie twierdzą, że jesteś człowiekiem orkiestrą. Nie dość, że jesteś liderem kabaretu DNO, to w pałacu opiekujesz się Amatorskim Klubem Filmowym Zagłębie, tworzysz materiały wideo, bywasz reżyserem, animatorem, twórcą warsztatów i wielu innych inicjatyw. Który z projektów niezwiązanych z kabaretem był dla ciebie największym wyzwaniem?

J. C.: Zrobienie filmu pełnometrażowego The Lord of the Stars – to był „hardcore”. W kabarecie, gdy skecz się nie uda, to ma się kilka innych w zapasie, podobnie jest z moimi filmami krótkometrażowymi – jedne są gorsze, drugie lepsze. Problem pojawia się, gdy trzeba stworzyć komedię trwającą 2 godziny. Strasznie się bałem. Gdyby to nie wyszło, to 10 lat pracy poszłoby na marne. Długo siedziałem nad scenariuszem, pokazywałem go znajomym, omawialiśmy wszystkie sceny i wtedy okazało się, że wszystko jest spójne i tworzy jedną historię. Oprócz wymyślenia fabuły musiałem również dobrać aktorów, stworzyć kostiumy i realizować zdjęcia. Był to ogromny projekt – 1,5 roku pracy przy ekranie komputera…., a teraz człowiek ma problemy ze wzrokiem.

O. O.: Czy ten film można nazwać kamieniem milowym w twojej artystycznej karierze?

J. C.Kamieniem milowym? Nieee… nie przekroczyłem żadnej artystycznej granicy, dzięki temu filmowi – raczej zrealizowałem młodzieńcze marzenie o wzięciu udziału w produkcji filmowej. To była kwintesencja moich pasji,  zebranie mojego doświadczenia w jedno dzieło – ale „dzieło” wzięte w cudzysłów! Oczywiście.

O. O.: Wprawdzie lata świetności kabaretu DNO niestety już przeminęły, ale zapytam – czy kiedykolwiek miałeś problem ze zbyt dużą rozpoznawalnością?

J. C.: Kabaret DNO nigdy nie był aż tak bardzo rozpoznawalny, dlatego i ja nie spotkałem się z sytuacją, bym nie mógł spokojnie przejść przez ulicę. Mieliśmy swoje 5 minut – z czego jestem dumny. Byliśmy czymś nowym na scenie kabaretowej. Choć do tej pory dziwię się, że taki kabaret z prowincji, który zrodził się z zabawy doszedł tak daleko i do tej pory utrzymuje się na scenie. W tym roku byliśmy już raz w telewizji, a we wrześniu czeka nas jeszcze jeden występ na szklanym ekranie, więc może nie wrócimy na szczyt, ale na pewno damy o sobie znać.

O. O.: Jaka jest geneza powstania tego prowincjonalnego kabaretu?

J. C.: Kabaret powstał w Technikum Elektronicznym w Sosnowcu. Aula w naszej szkole była ogromna, więc bardzo nas ciągnęło, żeby wykorzystać ją w artystycznych celach. Mieliśmy duże poczucie humoru, a z nauką nie szło nam najlepiej, więc założyliśmy z kolegami kółko kabaretowe. Na studiach postanowiliśmy kontynuować nasze poczynania kabaretowe. Nazwę wymyśliliśmy zupełnie bez zastanowienia, oddawała idealnie nasz ówczesny stosunek do kabaretu. Niekomercyjność tej nazwy wynikała poniekąd z młodzieńczego buntu i ze świadomości naszej totalnej amatorszczyzny. Najważniejsza dla nas była dobra zabawa. Baliśmy się negatywnej reakcji widowni, więc nazwa była rodzajem asekuracji – było dno, bo miało być dno i już. W 1996 roku pojechaliśmy na nasz pierwszy poważny konkurs, na „Mulatkę” do Ełku i tak zaczęła się nasza prawdziwa przygoda z kabaretem.

O. O.: Wolisz współpracować z dziećmi czy z dorosłymi?

J. C.: Dzieci są bardziej żywiołowe, ale nie potrafią się skupić. Warsztaty dla nich muszą być bardzo proste, wyraziste i krótkie. Z młodzieżą jest gorzej, nie chce się otworzyć, wstydzi się. Generalnie większość młodzieży uważa występowanie na scenie czy w filmie za obciach. Najlepiej lubię pracować z ludźmi, którzy są twórczy i mają do tego pasję. Niestety takich jest bardzo mało.

O. O.: Co jest twoją największą inspiracją w życiu?

J. C.: Inspiruje mnie wszystko to, co ciekawe, nowe i jeszcze nie wyeksploatowane. Takie ciągłe szukanie nowych, ciekawych i nieodkrytych jeszcze form na scenie jest moim hobby. Zawsze byłem majsterkowiczem i lubię „dłubać” przy czymś, co może być zaskakujące, a im bardziej durnowate, tym lepiej. Czasami nic z tego nie wyjdzie, ale szukanie pomysłów w mule – na dnie – czegoś jeszcze nieodkrytego jest ciekawsze niż powielanie schematów. To rozwija i jest na swój sposób tajemnicze.

O. O.: Które z pałacowych wydarzeń wywarło na tobie największe wrażenie?

J. C.: Było sporo bardzo ciekawych wydarzeń. Najbardziej dumny jestem z DebeŚciaKa, który przybliżył pałacowej widowni nieco materii kabaretu. Jednak największe wrażenie zrobiła na mnie sztuka O królewnie Rozamundzie, która piękna nie była, wystawiona przez pracowników pałacu z okazji 60-lecia PKZ. Wyszło znakomicie i mam wrażenie, że niektórzy stawiając pierwsze kroki na scenie nieco pozazdrościli mi pracy w kabarecie, a inni z kolei przekonali się, że nie jest to przysłowiowa bułka z masłem.

O. O.: Gdybyś nie był kabareciarzem, ani pracownikiem pałacu, to w jakiej branży mógłbyś się odnaleźć?

J. C.: Pamiętam, gdy byłem w trzeciej klasie podstawówki, na sali gimnastycznej występował teatr. Zobaczyłem tę magię i już wiedziałem, że chcę być związany ze sceną. Ciągnęło mnie również do kamery, więc chyba pracowałbym w filmie. Choć odnalazłbym się również w agencji reklamowej jako copywriter albo w teatrze – mógłbym robić rekwizyty. Jako aktor też bym oczywiście chciał, bo to chyba największa frajda.

O. O.: Masz jeszcze jakieś marzenia, których nie udało ci się zrealizować?

J. C.: Nie mam marzeń, mam cele, które staram się osiągać i wymyślać kolejne. Trzeba mierzyć siły na zamiary, bo wiadomo, że wyżej tyłka nie podskoczymy. Znam swoje możliwości i tak dobieram nowe zadania, aby im sprostać. Dobrze, jeśli poprzeczka wisi cały czas wysoko i szukamy czegoś nowego i inspirującego. Chciałbym się rozwijać i ciągle być aktywnym, zwłaszcza w życiu kulturalnym Dąbrowy, ale nie tylko.  Mam nadzieję, że nie braknie mi pomysłów i energii. Satysfakcją dla mnie są brawa i śmiech publiczności, a największą frajdę w trakcie premiery skeczu sprawia widok jakiejś otwartej z podziwu gęby, mówiącej pod nosem: o kur…..a! Tak – ten widok lubię najbardziej!

O. O.: Podzielisz się z nami swoją największą przygodą z życia kabareciarza i największą z życia pracownika pałacu?

J. C.: W mojej przygodzie z kabaretem miałem mnóstwo zabawnych historii. Granie na basenie, gdzie cała scena pływała, granie na wiejskim boisku, gdzie nikt nie pilnował kulis. Dzieciaki w czasie naszego występu rozkradały nasze rekwizyty i biegały po boisku w kostiumach. Największą sensacją była sytuacja z Warszawy, gdzie z naszego powodu wezwano jednostkę antyterrorystyczną. Ochroniarz pięćdziesięcioosobowej wycieczki z Izraela wziął nasze rekwizyty, które zostawiliśmy w aucie na parkingu, za bombę. Wtedy zrobiło nam się gorąco… ale wszystko skończyło się jedynie upomnieniem. Jeśli chodzi o pracę w pałacu, to raz na „Przystanku Wakacje” jedno z dzieci w czasie animacji złamało mi zęba mikrofonem. Ale myślę, że największa przygoda związana z PKZ-em jest wciąż przede mną.

Autor: Olaf Otwinowski
Fot.: Marek Wesołowski

2 Komentarze

  1. Uwielbiam ? od lat!!! Cyba i Sobieraj bawili mnie samym spojrzeniem ? filmik BOB pokazywałam wszystkim znajomym ??? jedyny skecz którego nie lubię to ten o jąkale, ale reszta – czapki z głów. Rekwizyty mistrzostwo.

Skomentuj Antoni Gorgoń Grucha Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *