NIEZNOŚNA LEKKOŚĆ ZBYTU

W jednym z poprzednich wpisów opisałem horror stania w ogonku, odwieczną mordęgę zakupową. Ukryłem jednak coś istotnego, nie wspomniałem ani słowem o pewnym sekretnym schorzeniu, dręczącej mnie, wstydliwej obsesji. Teraz wyznaję, w bojaźni i drżeniu, spocony i skruszony: jestem pełzaczem sklepowym. Nie należy mylić z zakupoholikiem; pełzacz sklepowy to zupełnie inny gatunek zwierzęcia. Lubię buszować po hipermarketach, dyskontach, galeriach handlowych. Lubię grzebać w stertach przecenionej odzieży, kosztować darmowych próbek potraw, sycić oczy widokiem zziajanych prekariuszy z koszykami pełnymi serków homogenizowanych i ekologicznych warzyw, ojców rodzin z wózkami pękającymi od zwojów papieru toaletowego, zgrzewek wody i gargantuicznej ilości mrożonek. Lubię grzebać, szukać, przymierzać i próbować, niczego ostatecznie nie kupując.

Zdjęcia-0247

Jestem prawdziwym późnokapitalistycznym łowcą doznań. Uprawiam coś w rodzaju estetycznego piractwa, sycę swoje zmysły gościnną atmosferą towarowego luksusu, przemieniam, z nieubłaganą konsekwencją monomana, wartość wymienną w wystawienniczą. Nie trzeba czytać modnych filozofów ani lubować się w prowokacjach sztuki współczesnej aby wiedzieć, że forma rzeczy zależy od użytku jaki z niej czynimy. Możemy mikser potraktować jak obraz Dudy Gracza, a nadpsutą gruszkę kontemplować niczym martwą naturę pędzla jednego z mistrzów szkoły flamandzkiej. Nasza wolność i wyobraźnia nie mają granic innych niż te, które sami postanowimy im narzucić. Już Fryderyk Schiller w swoim słynnym „Liście o estetycznym wychowaniu człowieka” wychwalał potęgę imaginacji, przyznając jej prawo do twórczego przemieniania rzeczywistości. Postanowiłem traktować markety, hipermarkety i inne tego typu przybytki jak muzea. Zwiedzam je, kierowany bezinteresowną ciekawością. Jestem konsumentem wybrakowanym, z punktu widzenia potęg finansowych rządzących tym światem – jednostką podejrzaną i niebezpieczną.

entrepreneur-1426333_960_720

Znam złe spojrzenie ochroniarzy lustrujących mnie z zimną nienawiścią. Znam niesmak poddanych konsumpcyjnemu reżimowi klientów, wydymających na mój widok pogardliwie policzki i smutne oblicza pań przy kasie. Czasami ogarnia mnie pokusa, by coś kupić, z tyłu czaszki odzywa się podstępnie imperatyw nabywcy, a karta kredytowa zaczyna palić w kieszeni. Jednak pozostaję nieugięty. Natura pełzacza jest gadzia; niestraszne są nam zmiany klimatu, potrafimy przetrwać wszystko, od rabatów po wyprzedaże, żadna promocja, żadna sezonowa obniżka cen nie skusi nas do wydania choćby złotówki. Gesty, które wykonujemy są puste, to pantomima, teatr. Udajemy klientów, symulujemy zabieganie i ferwor. Dokonujemy dezautomatyzacji zakupowego cyklu. Nasze wyprawy do auchanów i reali wszelkiego autoramentu tworzą idealny performans, plątaninę widmowych ruchów.

coca-cola-443123_960_720

Znany socjolog sformułował teorię głoszącą, że późna nowoczesność to czas zbieraczy, padlinożerców, hien i mentalnych szabrowników. Jednak kondycja pasożyta to los, którego nie sposób uniknąć. Karmi się nas obrazami dóbr, których nie mamy szansy nabyć, zaszczepia się w nas niezaspokajalne pragnienia. Jedynym wyjściem z tej sytuacji jest wiara. Znacie film „Brazil” Terrego Gilliama? Jest tam scena, w której bohater siedzi w restauracji. Na stoliku ma miskę pełną obrzydliwej, przypominającej ekskrementy mazi, a obok obraz przedstawiający wykwintną, miłą dla oka potrawę. Protagonista, aby móc spożyć ohydny posiłek, musi wierzyć, że żywi się daniem z obrazu. Wiara nie wymazuje realności; ona pozwala nam się z nią obchodzić. Jedynym wyjściem z sytuacji, w  której przedstawienia nie tyle powielają rzeczywistość, ile ją ustanawiają, jest naiwna postawa neofity. Oglądajmy reklamy jak filmy Bergmana, sporządzajmy ołtarzyki z butelek coli i sprite’a, traktujmy towary z namaszczeniem i religijną czcią. Bądźmy narkomanami konsumpcji, radujmy się pustką naszego pragnienia. Innej rewolucji nie będzie.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *